Dzień 5 - Beskid Makowski
Jupiii.... To jest to. Życie jest jednak przewrotne. Czuję dziś moc. Jeszcze wczoraj wieczorem w rozmowie z przyjaciółka mówiłem jej że raczej nie dotrwamy do końca wyprawy. A dziś cóż...
Po pierwsze dość już wygód. Pierwszy nocleg w schronisku był uzasadniony, drugi - żal było nie skorzystać bo taniej niż pole namiotowe, którego zresztą tam nie było. Kolejne dwa były zdeterminowane przez poprzednie. Tak samo miało być dziś bo święto utrudniało oprowiantowanie. Miało być, ale chęć przygody zwyciężyła.
No to po kolei.
Do pierwszej w nocy nie spałem z bólu (Krzychu twierdzi że jego ból jest większy niż mój 😂) co z resztą ostatnimi dniami jest standardem. Obudziłem się przed 7 pół godziny przed budzikiem, co też jest normą. 7.30 na śniadaniu, bierzemy po 2 bułki ze sobą na drogę I 2 wody mineralne (dzięki uprzejmości gospodyni) +jedną kranówki. W drodze do Lubienia 2 razy przekraczamy drogę krajową s7 i oznaczenia są tak kiepskie że tracimy z 20 minut błądząc. Widoki nie zawodzą.
Około 12 wszystkie dyskusje dotyczą już zagadnień kulinarnych od ulubionych owoców po sposoby przyrządzania kalmarów. Od 12.30 zaczynamy wybierać sos i mięso do kebaba bo wiemy że w Lubieniu jest budka. O 13 docieramy pod budkę i.... zamknięte.
Na szczęście jest numer do właściciela. Dzwonimy. Będzie o 14.30. Po mszy 😉. Dla nas to za późno, ale pani kieruje nas do pobliskiej karczmy u Piotra. Super smaczny i obfity obiad. Nalewamy też kranówki do butelek. Zabiera jednak prawie godzinę czasu wliczając czas na poszukiwanie kebaba.
Planowalismy dziś nocleg w schronisku na Kudłaczach i przy okazji chcieliśmy zjeść tam kolację i jutro śniadanie. Niestety bufet jest tam czynny do 18.30, a to oznacza, że raczej tam nie zdążymy. Poza tym śniadania dopiero od 9 a to już na pewno dla nas za późno. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się myśl żeby olać schronisko i iść dalej, zwłaszcza, że do schroniska zbaczamy 40 min z zaplanowanej trasy.
Na Trzy Kopce docieramy o 17.40. Zdążylibyśmy do schroniska, ale już nie mamy ochoty. Na dziś jedzenia wystarczy, a jutro się coś wymyśli. Tylko wody trochę mało. Ale co tam. Idziemy dalej. Mijamy punkt widokowy
I dochodzimy na Lubomir. Tam prosimy w obserwatorium astronomicznym o uzupełnienie butelki po wodzie kranowką. Na Lubomiru spędzamy pół godziny i ruszamy w kierunku Bacowki na Wierzbanowskiej Górze. Po drodze niespodziewana knajpka i kolacja. Bonus. Niestety czas oczekiwania spowodował, że ostatnie 45 minut idziemy w ciemności(w tym 15 asfaltem - niezbyt fajnie). Latarki poszły w ruch. O 20.40 dotarliśmy do chatki. Spotkaliśmy tu Mikołaja, rozpaliliśmy ognisko i podziwiamy pięknie rozgwnieżdżine niebo. Czego chcieć więcej...
No może utrzymania pogody, bo prognozy nieco starszą
Liczby dnia:
Razem z 2 knajpami zajęło nam to 12,5h także tempo dziś było super... Oby tak jutro.
Na koniec fota z noclegowni (zrobiona oczywiście rano)
Co u Krzysia?
Hurra! Świętujemy!
Co to oznacza? Leżymy na tarasie pensjonatu, moczymy nogi w basenie, pijemy drinki i gapimy się w niebo...
Czy ktoś, kto chociaż trochę zna mojego brata, mógłby w to uwierzyć?😜
Prawda oczywiście jest inna. Dziś był rekordowy jak dotąd dzień, zarowno kilometrowo jak i czasowo. I to już jest jakiś powód do świętowania, no nie?? Co prawda moje stopy, achilles i kolana są innego zdania, ale trudno.
W zasadzie świąteczny nastrój zawitał do nas już wczoraj wieczorem, kiedy uświadomiliśmy sobie, ze przez najbliższe dwa dni sklepy będą zamknięte, a my nie mamy ani jedzenia, ani wody na drogę. Ale kto by się przejmował takimi drobiazgami? 😉
I tu z pomocą przyszła nasza gospodyni, pani Urszula. Dostaliśmy pyszne, solidne śniadanie (godne świątecznego dnia), poza tym wodę na drogę i zrobilismy kanapki w trasę. Ruszamy w dobrych humorach, zwłaszcza ze jeszcze w Jordanowie spotykamy naszych fanów 😀
Sprawnie pokonujemy pierwsze kilometry, docierajac do drogi S7. Bartka mapa sugeruje, że powinniśmy przebić się przez nią "na wariata". Na szczęście Bartek ma mnie i znajdujemy przejście pod wiaduktem. No dobra, może było trochę inaczej i to wcale nie moja zasługa, że nie rozjechali nas jak żaby, ale rzeczywiście wczesniej zastanawialismy się, jaką techniką będziemy pokonywać dwupasmowe jezdnie pełne pędzących aut.
Obiad w Karczmie, również godny świątecznego dnia oraz pyszna kolacja w jakimś zajeździe, rekompensują nam pozamykane dziś sklepy.
Kolejny powod do świętowania, to zbliżający się półmetek naszej wyprawy. Szybko zleciało. Gdyby nie obolałe nogi, nie uwierzyłbym, ze mamy za sobą tyle kilometrów.
A na deser dzisiejszego świątecznego dnia wisienka na torcie. Nocleg w pasterskim szałasie! Ale czad! W zwiazku z tym robimy sobie kolejne święto - dzień dziecka 😜😂. Niestety nie ma w pobliżu strumienia, wiec toaleta z konieczności sprowadza się do umycia zębów.
Tak w skrócie wyglądało nasze dzisiejsze świętowanie.
Jutro ciąg dalszy, mam nadzieję, ze ponownie uda się nam nie umrzeć z pragnienia, glodu i wycieńczenia 😁