Dzień 3 - Beskid Żywiecki
Umieram. Ledwo zwlokłem się z łóżka o 7.00. Nie pamiętam żebym był tak zbolały na poprzedniej wyprawie (no może pierwszego dnia po pojawieniu się odcisków na małych palcach). O 7.30 meldujemy się na pysznym śniadaniu i o 8.00 bardzo nieśmiałym krokiem rozpoczynamy dzisiejszy spacer. O dziwo pomimo że lekko utykam tempo mamy całkiem niezłe. Do tego niebieski szlak do Huciska jest bardzo sympatyczny. W Hucisku (a w zasadzie Pewelce) zaopatrujemy się w 6l wody i jedzenie na resztę dzisiejszej wyprawy. Mamy 9 godzin bez sklepu. W Hucisku zmieniamy szlak na zielony, który najpierw prowadzi nas skrajem lasu a następnie 1,5 km asfaltem. Jest to zdecydowanie najmniej interesujący fragment trasy. Następnie dość wymagające podejście na Mędralową. Cały czas utrzymujemy dobre tempo, pomimo stosunkowo licznych przerw. Krzysiu cierpi na podejściach, ja na zejściach. O 14.30 docieramy na Żywieckie Rozstaje. Zastanawiamy się chwilę nad możliwymi wariantami i decydujemy się pozostać przy pierwotnym planie. Rozpoczynamy 500m podejście na Małą Babią Górę i od tego momentu zaczyna być jeszcze ładniej.
Można się trochę spocić 😉
Po krótkim odpoczynku ruszamy na Diablak. Na szczycie okazuje się, że decyzja że dziś idziemy w klapkach wcale nie była błędem, choć nieco się tego obawialiśmy
No a na Babiej Górze jak zwykle. Słowa tego nie opiszą. Człowiek chciałby tam już zostać do końca...
Spędzamy tam prawie godzinę i schodzimy do schroniska Markowe Szczawiny. Na zejściu moje stopy cierpią, ale było warto. Do schroniska docieramy o 19.20. W nagrodę żurek i piwko 😉
Liczby dnia:
Nam zajęło to 11h i 20 min ale biorąc pod uwagę prawie godzinę na Babiej no to mieliśmy tempo zbliżone do mapowiego. Brawo My 😉.
Ps. Gdyby ktoś chciał szukać inspiracji na tym blogu - klapki to oczywiście żart 😉.
Co na to Krzyś?
Osiołkowi w żłoby dano, czyli trudna sztuka wyboru...
Dziś miał być ciężki dzień - tak obiecywał Bartek. A że On zawsze dotrzymuje słowa więc i tym razem nie blefował. W planie było kilka podejść, a pamiętając wczorajszą lekcję byłem pełen obaw. Do tego trasa w większości poza cywilizacją więc plecaki obciążone większą ilością żarcia i wody. Na dodatek trudy wczorajszego dnia i problem z podniesieniem się z łóżka nie pozwalały zapomnieć gdzie jestem i jak "wypoczywam" od dwoch dni 😜. To wszystko nie napawało optymizmem. Jak to przetrwać?
Podejścia rzeczywiscie okazały się trudne. Wyraźnie odstaję od Bartka. Ale dzięki spokojnemu tempu i przerwom daję radę. Za to na zejsciach próbuję nadrabiać wykorzystując grawitację więc jakoś się uzupełniamy 😜😂
Ostatecznie po całym dniu czuję się mniej zmęczony niż wczoraj, czyli nie taki diabeł straszny.
Na deser czekała nas nagroda za dzisiejsze trudy - Babia Góra. Piekne miejsce i wspaniałe widoki. Czy Bartek w swojej relacji wspomniał, że wbiegliśmy na nią w klapeczkach?? 😀 O dziwo nie zrobiłem swojego firmowego numeru i nie zostawiłem plecaka u podnóża góry, żeby schodząc go zabrać, ale wdrapałem się z pełnym obciążeniem - taki byłem dzielny 😆.
A co z osiołkiem i wyborami? Mam wrażenie, że równie stresująca jak perspektywa stromych i długich podejść jest dla mnie konieczność zdecydowania - ile kupić wody na drogę, ile bułek, ile pasztetu, co do tego, jaka wedlina, czy pomidor, banan czy śliwka, czy najpierw do schroniska i na szczyt bez plecaków, czy z plecakami, a potem schronisko, itd... Nie jest łatwo, prawda?😁
Na szczęście mam Bartka 👍
A nie, z jedną decyzją nie mam problemu - piwko na koniec dnia. W tej kwestii nie potrzebuję rady 😂