Dzień 4
Nie lubię. Dziś jest dzień bez szczytu KGP, a to nie pomaga w motywacji. No ale cóż, trzeba się wydostać z Beskidu Żywieckiego i zbliżyć się do Makowskiego. Wstajemy 7.15, czuję się lepiej niż wczoraj rano, choć do komfortu daleko. Śniadanie w schronisku i o 8.30 ruszamy na Przełęcz Krowiarki. Stamtąd łapiemy czerwony szlak, który prowadzi nas już do końca dnia. Koło 11 mijamy Główniak. Właśnie czytam że dziś zasłabł i zmarł tam mężczyzna. Strasznie to przykre. Oby w niebie też były góry.
Na najwyższym dziś szczycie - Policy - mijamy pomnik katastrofy samolotowej LOT z 1969 roku.
Dostajemy też w prezencie kilka pięknych ekspozycji.
Posilamy się w schronisku na Hali Krupowej
i koło 14.15 ruszamy dalej w stronę Jordanowa. Szlak nie jest dziś wymagający, ale dominują zejścia więc regularnie tracimy względem mapy. Do Jordanowa docieramy o 19, ale mamy spore odejście do noclegu. Mieliśmy spać na polu namiotowym, ale kolega wczoraj w schronisku skutecznie nam to wybił z głowy (słabe zaplecze sanitarne, podmokły teren). Po drodze wchodzimy jeszcze do Lewiatana, ale kolejka wewnątrz nas odstrasza i nic nie kupujemy. Docieramy na nocleg chwilę przed 20 i w tym momencie uświadamiamy sobie że przez 2 najbliższe dni sklepy będą zamknięte. Nie mamy żadnego prowiantu, więc właśnie kombinujemy co dalej....
Dziś liczniki wskazują:
Jutro planowaliśmy biwakować na dziko w górach, ale ze względu na brak zapasów musimy nieco skrócić trasę i nocować w schronisku. Nie doczłapiemy się więc do Lubomira. Mam nadzieję, że nie zabraknie motywacji.
A co u Krzysia?
Pięta achillesowa.
Dziś miał być długi, ale łatwy, spokojny dzień, którego głównym celem było... dotarcie na nocleg 😁. To, że ma być lekko okazalo się tuż przed wyjsciem na szlak, kiedy Bartek skontrolował dzisiejszą trasę. Dzięki wprowadzonej korekcie zaoszczędzilismy trochę podejść, trasa się wypłaszczyła. Co prawda kilometrów sporo, ale dużo mniej wspinania. Poza tym schroniska po drodze, więc w plecakach niewiele prowiantu i wody. Fajnie, co? Na tym niestety dobre wieści dla mnie się skończyły, ponieważ ujawniła się moja dzisiejsza pięta achillesowa - ból w okolicy ścięgna achillesa. Każdy krok był męką. Bandaż jeszcze pogorszył sprawę. Na domiar złego widzę, ze Bartek też utyka. Jak my tam dojdziemy??
Na szczęście lekką ulgę daje ibuprofen i mocne poluzowanie sznurówek. Wspomagany tabletkami idę, a raczej człapię dalej. Dziś nie forsujemy tempa. Okolo siedemnastej mijamy niepozornego gościa, wyglądał trochę jak lokalny menelek 😀. Krótka rozmowa i... WOW! On zasuwa dziś od piątej rano! A jeszcze z dwie i pół godziny przed nim! Szacun i podziw. A skoro On może, to my też damy radę, zwłaszcza że mamy krócej. Mała nutka optymizmu, do tego mijane piękne widoki w połączeniu z działaniem tabletki poprawiają nastrój. Niestety w docelowej mieścinie rozczarowanie. Miala być biedronka, jest lewiatan - tak oblegany, że zostajemy bez piwa na wieczór. Dobrze że nasza gospodyni zrobiła nam pyszny obiad. Dzieki temu nie kladziemy się głodni.
Jak będzie jutro? Zastanawiam się, czy będę mógł iść, czy raczej znowu człapać...