Wszystko ma swój kres, czyli wpis podsumowujący...
Czas na podsumowanie wyprawy. Na początek garść statystyk.
Ponieważ jest to mój drugi projekt tego typu oczywistym jest, że będę je ze sobą porównywał. Wg wskazań mojego telefonu przeszedłem 410km (z czego 370 z balastem ok 17kg) w 11 dni, co daje średnio 37,5km dziennie. Jak to się ma do ubiegłorocznej, 15 dniowej wędrówki? Oczywiście suma kilometrów była wtedy większa (570) ale i średnia nieco wyższa (38km). Czy to oznacza, że tym razem się mniej przyłożyłem? Absolutnie nie, a widać to po głębszej analizie.
Średni czas marszu wg mapy wynosił 10h, dokładnie tyle samo co ostatnio. Pokonywałem za to znacznie większe dzienne przewyzszenia. Łączna suma zejść i podejść jest bardzo zbliżona (zaledwie 4% mniejsza) niż ostatnio. A przecież chodziłem o 4 dni mniej!
Wg mapy trasa szlaków liczyła 340km, czyli przeszedłem ok 20% więcej niż sugerowała mapa (poprzednio 15%). Dlaczego więcej? Wiadomo. Odejścia do sklepów, do noclegów. Ale to nie ma prawa zsumować się do 70km nadwyżki (myślę że około 30km jest realne). A gdzie reszta? Oczywiście chodzenie 'w poprzek' szlaku na stromych podejściach i zejściach.
Tym razem nie wypiłem hektolitrów wody, normą było ok 4-5 litrów dziennie. Wydałem około 1400zł, około 300zł więcej niż zakładałem. Czemu? 100zł to wypasione noclegi, o czym już pisałem. Kolejna stówka to Pendolino z Krakowa do domu-wszystkie bilety na TLK były już wyprzedane. Ostatnia to nieco więcej wizyt w knajpach niż zakładałem (głównie z powodu 'zapomnianego' święta) .
Tyle o liczbach. A co o odczuciach?
Tym razem nie szedłem samotnie. Co to oznaczało. Kilka kompromisów, dostosowywanie tempa, ilości i długości przerw, ale przede wszystkim towarzystwo. Zawsze można było liczyć na rozmowę a to nie do przecenienia. Dodatkowo poczucie bezpieczeństwa jest wyższe jak idziesz z kimś.
Samemu pewnie z 2 noclegi więcej wziąłbym pod namiotem i podarowałem sobie kilka ciepłych posiłków, ale za to nie obejrzał bym 3 meczów ligi mistrzów wieczorami w pensjonatach😉. Generalnie logistycznie można było to rozwiązać tak, żeby nie targać namiotu (w Sudetach raczej słabo by się to udało), ale co to za przyjemność iść bez 😂.
Było cholernie ciężko. Mam wrażenie że trudniej niż ostatnio. Co najmniej 2 razy po trasie byłem tak wykończony, że nie miałem siły poruszyć niczym. A spaliśmy w pensjonacie. A jeśli trzeba by było jeszcze walczyć z namiotem?
Dodatkowo dłużej niż ostatnio zmagałem się z bólem stóp, spowodowanym pęcherzami. 6 dni szedłem z dużym bólem (od 3 do 8 dnia) - poprzednio 3 czy 4 (choć obiektywnie wtedy stan stóp był jeszcze gorszy). Dlaczego ostatnio szybciej minęło? Bo się lepiej przygotowałem oraz zrobiłem sobie 2 dni przerwy w trakcie wyprawy - teraz żadnego. Dlatego uważam, że ta wyprawa była trudniejsza od ostatniej. Dodatkowo zmagałem się z zapaleniem oka i silnym obrzękiem nogi spowodowanym prawdopodobnie jakimś ugryziemiem.
Tyle ja.
Dla mnie jednak bohaterów tej wyprawy jest dwóch.
Pierwszym jest Krzyś. Człowiek z niewielkim doświadczeniem w górach, ale z wielkim serduchem i chęcią walki. Walczył jak mógł. Z bólem, że zmeczniem, ze swoimi słabościami. W zasadzie odpuścił zaledwie 1,5 dnia z całej wyprawy. Dla mnie mega wyczyn. Chylę czoła i podziwiam.
Drugim bohaterem jest Olek. Podczas wyprawy postawiłem około 580000 kroków. Myślę że około 400000 sprawiało mi mniejszy lub większy ból. Ale za każdym razem, gdy ból był już nie do zniesienia myślałem sobie o Olku. Myślałem sobie, że ja mam wszystko w swoich nogach. Może się uda, może nie, ale wszystko zależy ode mnie. Olek nie ma tego komfortu. Musi liczyć na pomoc innych. Dlatego chciałem podziękować Wam wszystkim-tym którzy wspomogli zbiórkę. Wy również jesteście bohaterami tej wyprawy!
Tym którzy jeszcze nie wsparli Olka, a chcieliby to zrobić przypominam:
https://www.siepomaga.pl/oleczekpokonasma
Liczy się każda złotówka!!!
Co dalej?
Po wejściu na Lackową mogę oficjalnie powiedzieć że zdobyłem wszystkie szczyty KGP (Ślężę i Łysicę z robiłem między wyprawami). W mojej książeczce brak jednak 2 pieczątek, ponieważ na Rysy i Tarnicę, choć zdobywałem je po kilka razy, wszedłem zanim jeszcze zacząłem zbierać pieczątki. Trzeba więc szybko uzupełnić braki. Rysy planuję we wrześniu, Tarnicę w październiku. Czy na tym koniec? Oczywiście nie! Nie można tak po prostu przestać chodzić po górach. Tu jest zbyt pięknie.
Na ten moment dość mam ekstremalnych wypraw, ale nigdy nie wiadomo jak się sprawy potoczą.....
Do zobaczenia na szlaku 😉
Sam jestem bardzo ciekaw jak wyprawę podsumuje Krzyś.
Jakim cudem to się udało?
Pomysł wyprawy zrodził się dawno. Wstępne założenia - idzemy w czwórkę, zdobywamy beskidzkie "korony" i może
Rysy. Ale już w marcu pierwsza kłoda pod nogi - epidemia - przez którą trudno było robić jakiekolwiek plany wakacyjne, a co za tym idzie nie wiemy w jakim czasie wyprawa miałaby dojść do skutku.
Kolejną niewiadomą było przygotowanie fizyczne, a w zasadzie jego brak. Rok temu Bartek przez długi czas intensywnie przygotowywał się do wyprawy. Ja próbowałem się podłączyć, ale kiepsko mi poszło. No ale ja wędrowalem tylko 4 dni, a tym razem miało być inaczej. Nie wiem jak wyglądały przygotowania Wiksa i jego kolegi, ale Bartek w tym roku pojechał na obóz treningowy na Majorkę 😜, a ja prowadziłem przygotowania intensywnie pracując, bo jak zwykle przed wyjazdem nawarstwiło mi się roboty. W efekcie dojechałem do Szczyrku przemęczony, oslabiony i niewyspany. Idealny stan, żeby ganiać po 35 kilometrów w górę i w dół z ciężkim plecakiem, prawda? 😬 Oj, nie wróży to dobrze powodzeniu wyprawy, zwłaszcza w moim przypadku...
Niedługo przed startem kolejna niespodzianka - najpierw z wyprawy musi zrezygnować kumpel Wiksa, potem odpada Wiks. Czyli idziemy w dwójkę.
Z jakim nastawieniem wyjechałem z Tczewa? W zasadzie nie mialem żadnych założeń ani oczekiwań. Jak długo wytrzymam? Odpowiedź poznam wkrótce i trzeba będzie przyjąć, co los ześle. Jednego byłem pewien. To nie będzie spacerek, tylko wyzwanie i walka. I zrobię wszystko, żeby towarzyszyć Bartkowi jak najdłużej.
O tym jak było trudno i boleśnie pisałem w codziennych relacjach. Ból często odbierał sporą część radości z wędrówki.
Jakim więc cudem, pomimo różnych przeciwności losu, udało się zrealizować plan? Moim zdaniem kluczem do sukcesu był kierownik, organizator i mózg wyprawy. Gdyby nie Bartka zaangażowanie, siła i determinacja, skończylibyśmy chyba po trzech dniach. Przede wszystkim sam chyba nigdy nie podjąłbym się takiego wyzwania - jestem za wygodny, dlatego tym bardziej cieszę się ze mogłem dołączyć do planu. Muszę się przyznać, ze mój wkład w ogólne przygotowania był zerowy. Wszystko zaplanował i zorganizował Bartek, dlatego jestem wdzięczny i dziękuję mu, że odwalił za mnie całą robotę.
Co mi to dało?
Na pewno dużo ciekawych doświadczeń, jak np. niesamowity nocleg w góralskim szałasie. Pierwszy raz mialem też okazję spać w górskim schronisku i w bazie namiotowej. Również podróż powrotna "klimatyzowanym" pociągiem z Krynicy (zanim pociąg ruszył było tak gorąco, że nie dało się wytrzymać)
i nocleg z bezdomnymi na ławce krakowskiego dworca pozostaną w pamięci.
Kolejnym bonusem są spotykani na naszej drodze ludzie. W trakcie wyprawy natknęliśmy się na kilka "perełek", które pewnie dlugo zapamiętamy.
Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o pięknie natury, które mogliśmy podziwiać w trakcie wędrówki. Cudowne widoki, przestrzeń, ale też chwilami dzikie, bezludne szlaki. Lubię takie miejsca. Można się naładować.
Przez te 11 dni wędrówki całkowicie odciąłem się od pracy, polityki, telewizji i wszelkich codziennych problemów. Myślę, ze każdy powinien mieć czasem taką możliwość.
Ale nic za darmo. Obolałe, opuchnięte wciąż stopy, mnóstwo pęcherzy w różnym stadium rozwoju, bolący achilles i kolano - takie są koszty, oby przejściowe.
Jednak najcenniejszym zdobytym trofeum jest fakt, że jednak dałem radę. Pokonałem swoje słabości i czuję się zwycięzcą. Jestem szczęśliwy.
Smak zwycięstwa nie byłby pełny, gdyby nie możliwość spędzenia jedenastu dni w towarzystwie wspaniałego człowieka i jego wsparcie.