Dzień 8
Dziś dzień przelotowy bez szczytu KGP. Przemieszczamy się z Gorców w Pieniny. Dziś Krzysiu dzielnie walczy ze mną.
Pobudka o 6. Pada deszcz. Staramy się jak najwięcej porannych czynności zrobić w ciasnym namiocie. W końcu jednak trzeba z niego wyjść. O 7.45 ruszamy na szlak. Lekko pada (przez jakieś pół godziny, później jeszcze w ciągu dnia kilka przelotnych deszczyków) i wszędzie unoszą się mgły. Po nieco ponad 2 godzinach dochodzimy do Ochotnicy Górnej, gdzie kupujemy drugie śniadanie i prowiant na drogę. Z Ochotnicy ruszamy na najwyższy dzisiejszy szczyt - Lubań. Ponad 700m podejście nie należy do łatwych ale sił jest jeszcze sporo więc szybko się wdrapujemy. Szlak jest bardzo urokliwy, choć po deszczu nieco podmokły.
Koło 13 jesteśmy na Lubaniu. Niestety z powodu mgły widoków brak, więc nawet nie wchodzimy na wieżę. Rozpoczynamy 800m zejścia do Krościenka. Stopy cierpią strasznie. 3 godzinny odcinek jest jednym z najbardziej bolesnych fragmentów tej wyprawy. Starają się to rekompensować piękne krajobrazy:
Pod koniec trasy wyłania się Krościenko.
Tam załatwiamy obiad, zakupy, bankomat i aptekę. Chwilę po 17 ruszamy na przywitanie Pienin zielonym szlakiem. Podmokły teren przeszkadza na wejściu, ale prawdziwy problem stanowią strome zejścia po śliskich kamieniach. Każdy z nas zalicza po poślizgu z podpórką. Spędzamy chwilę na ukochanej Sokolicy i schodzimy w dół. Obaj już nie mamy sił. Przeprawiamy się promem flisackim na drugi brzeg (jest to jedyne 30m tej wyprawy, których nie pokonujemy o własnych nogach)
i mamy do przejścia ostatni kilometr do pensjonatu 'U Danuty'. Znajduje się on 200m od schroniska Orlica. Dlaczego nie schronisko? Po pierwsze okazało się że nie ma miejsc. Po drugie - pensjonat wyszedł 60zł taniej!!! Gdzie są schroniska z tamtych lat????
Sam fakt, że wipis bloga pojawia się rano o czymś świadczy. Dało ostro po dupsku. Mam nadzieję, że się pozbieramy.
Na koniec tradycyjnie bilans :
Rekordowa ilość zejść przełożyła się na słaby czas przejścia, które zajęło nam około 11,5 godziny.
Oddaję głos Krzysiowi
Aby do Krościenka, czyli Ziemia Obiecana...
Z tą wioską mam miłe wspomnienia. Nasz pierwszy rodzinny wyjazd w góry, to właśnie Krościenko. Pierwsza wycieczka - Wąwóz Homole - i kontuzja kostki nastoletniej Patrycji. Noga w gipsie i córka wyłączona z dalszych wędrówek. Mimo tej przygody byly to świetne wakacje...
Ale wróćmy do teraźniejszości. Krościenko - poza niewątpliwym urokiem - oznacza cywilizację. To tutaj uzupełnimy nasze apteczki. Tutaj odwiedzimy bankomat. Tutaj również kupimy nowiutkie, nieodciskajace wkladki do moich butów. No i oczywiscie spokojnie napijemy się piwa nad Dunajcem, bo co prawda tu nie nocujemy, ale będziemy tu o takiej porze, że możemy na to poświęcić trochę czasu. Poza tym Kroscienko, to prawie, prawie meta naszej dzisiejszej wycieczki. Potem jeszcze tylko przedrzeć się przez Sokolicę (to przecież pikuś do wcześniejszych fragmentów dzisiejszej trasy) i już bedziemy w pensjonacie. Te wszystkie argumenty ukazywały Krościenko jako ziemię obiecaną, prawie raj na ziemi.
Początek dzisiejszego dnia nie był łatwy. W nocy deszcz, zwijamy mokry namiot (w zasadzie to Bartka robota 😁) i w deszczu żegnamy się z bazą namiotową. Już na początku gubimy trasę i musimy kawałek wrócić. Wczorajszy, łatwiejszy dla mnie dzień, nie uczynił cudu. Kolano boli mimo tabletki. Ale cud zadział się później. W miarę pokonywanych kilometrów i zjadanych co jakiś czas tabletek, ból się zmniejsza! Mogę iść prawie normalnie! Na zejściach oczywiscie boli, ale mniej niż wcześniej. Super! Czyżby magia zbliżającego się Kroscienka?
Do naszego "raju" docieramy z malym opóźnieniem. Czekając na obiad załatwiam aptekę i bankomat. Niestety okazało się, że prom w Szczawnicy pływa do dwudziestej więc na spokojne piwo nad Dunajcem nie możemy sobie pozwolić. Musi wystarczyć piwo na pół przy obiedzie. Szybkie zaprowiantowanie w spożywczym i opuszczamy ziemię obiecaną. Zaczynamy ostatni fragment dzisiejszej drogi - szlak na Sokolicę (czyli pikuś). Zalatwimy to błyskawicznie i bezboleśnie. Taaa.....
Podejście strome, deszcz, mokry szlak, zejście strome, zmeczenie, presja czasu - jednym słowem pikuś. Zaczynam czuć ból achillesa w drugiej nodze i drugiego kolana, a moje stopy płoną, zwlaszcza na zejściach, jestem wykonczony. Po dotarciu na nocleg nie mamy nawet sił zjeść kolacji...
Dzisiejszy dzień przyniósł zmienne emocje. Nie było dziś spektakularnych szczytów (oprócz Sokolicy a na niej oczywiscie piękne widoki), pogoda chwilami nie rozpieszczała, trasa kosztowała nas bardzo dużo sił. Z drugiej strony fakt, że w ogóle mogłem kontynuować marsz bardzo mnie cieszy. No i to Krościenko... Mimo że nie mogliśmy długo się nim delektować, fajnie wrócić do milych wspomnień. 😉
Dodaj komentarz