Dzień 10
Już tuż tuż. Jeśli się lekko wychylić przez okno widać metę. Dzisiejszy dzień był dniem który miał nas przybliżyć do Beskidu Niskiego. Przejście z Piwnicznej Zdrój do Krynicy Zdrój nie wydawało się wymagające. I rzeczywiście takie było. Wychodzimy dopiero o 9.30. Do tego czasu poranne słoneczko suszy wszystkie zmoczone podczas wczorajszej wędrówki rzeczy. Jedynie buty i skarpety pozostają lekko wilgotne, ale jest o niebo lepiej niż się spodziewałem.
Wiadomością dnia jest to, że Krzysiu walczy dalej. Z Piwnicznej ruszamy niebieskim szlakiem i po chwili łapiemy fajny widok na to miasteczko.
Spotykamy też owieczki.
Niektórzy w ogródku trzymają figurki krasnali, a inni
Po dobrej godzince docieramy do Łomnicy Zdrój, gdzie w pod sklepem zjadamy drugie śniadanie i nabieramy wodę w miejscowym źródełku 'Stefan'.
Później szlak zyskuje na uroku
i w pewnym momencie oferuje bardzo strome 180m podejście.
Nadal jest ładnie, Beskid Sądecki naprawdę pozytywnie zaskakuje.
Następnie zmieniamy szlak na czerwony, jemy obiad w Schronisku na Hali Łabowskiej i rozpoczynamy zejście. Cały czas, mimo przerw, trzymamy się w okolicach tempa mapowego. 'Przesiadamy' się na szlak niebieski. Mijamy dość ciekawą wieże widokową
i zielonym szlakiem schodzimy do Krynicy. Przed 18 jesteśmy już w Żabce, a chwilę po w miejscu noclegu. Nigdy nie byliśmy przed 19. To pokazuje, że dziś było lekko.
Jutro też nie powinno być ciężko. Powolutku czuć, że wkrótce do domu. Pozostało postawić kropkę nad i. No i wrócić do domu, bo okazuje się że może być z tym problem...
Przemyślenia Krzysia są następujące:
Ostatnia prosta...
Dziś bez spiny. Śpimy jak na wakacjach - do 7.45. Wypas. W planie najłatwiejszy jak dotąd dzień - przeprawa z Piwnicznej do Krynicy, według mapy niecałe osiem i pół godziny marszu, podejść i zejść też nie za dużo. Wygląda na to, ze wczorajsza przerwa w marszu nieco pomogła, mogę stać i iść prawie bez bólu (oczywiście nie obciążony plecakiem). Przez chwilę zastanawiam się, czy dam radę pójść dziś i jutro, czy może jeszcze dziś odpuścić, żeby jutro być bardziej na chodzie. Ale przecież to już końcówka, ostatnia prosta, nie przyjechalem tu przecież żeby jeździć busami. Czyli idę dziś i jutro, chocby na rękach. Wychodzimy o 9.30, pogoda dopisuje, po drodze stado owiec i ładne widoki. Cieszę się, że zdecydowałem się pójść.Trochę zaskakuje nas bardzo strome jak na lajtowy dzień podejście w pierwszej części trasy. Poza tym idze się nieźle, czyli pod górę boli achilles, z góry kolano, a później też stopy 😁. Po drodze spotykamy żmiję. To już trzecia na tym wyjeździe, ale tym razem to prawdziwe bydlę! Na szczęście ona zobaczyła/wyczuła nas szybciej niż my ją i zwiała nam spod nóg.
Zjadamy obiad w schronisku. Można by powiedzieć, że wędrujemy szlakiem żurka, bo to najczęściej na tym wyjeździe zamawiana przez nas potrawa 😀
Całą dzisiejszą trasę pokonujemy w niezlym tempie. Jest czas na zaplanowanie jutrzejszego dnia i zakup biletow powrotnych do domu. I tu niemiła niespodzianka. Nie ma już biletow na pociąg z Krakowa. Czy czeka nas powrót do Tczewa pieszo? 😱
Jutro ostatni szczyt, a potem można otwierać szampana 🏆
Dodaj komentarz